wtorek, 11 sierpnia 2015

Rhossili- południowa Walia

Uwielbiam spontaniczne decyzjei to właśnie Rhossili było właśnie jedną z takich decyzji. Miesiąc wcześniej, pod wpływem artykułu na Polemi, wybrałam tą piękną plażę oddaloną od nas o 4 godz jazdy samochodem. Potem pozostało tylko namówić znajomych i dogadać wspólny wolny termin. Przez cały miesiąc padało, a temperatura u nas (środkowa anglia), była niska. Bałam się, że w końcu do wyjazdu nie dojdzie, bądź będziemy przemierzać klify, ubrani w zimowe kurtki. Na  szczęście, w ten dzień cala anglia została rozświetlona pięknym letnim slońcem, a te marne 17 stopni na plaży, odczuwaliśmy jak dobre 25:).
Warto było jechać ponad 4 godziny , zobaczyć cos nowego, delektować się swieżym morskim powietrzem znad Morza Celtyckiego. Słońce grzalo nas cudownie, woda przy brzegu byla cieplutka, a radość Donka biegającego po płyciźnie była najlepszym wynagrodzeniem za tą długą trasę.  
Dlaczego warto tam pojechać, po pierwsze ogromna plaża z cudowną wodą,  widokiem na góry oraz klify. Po drugie świetne trasy spacerowe, malutka miejscowosć, nie wielu turystów co dla nas jest dużym plusem. Zauważyliśmy też, że tutejsze góry są chyba ulubionym miejscem dla parolotniarzy, których w ten dzień było multum. Dookoła nas bylo mnóstwo pięknych miejsc do zwiedzania ale zabraklo czasu oraz sił. 
Zejście na samą plażę jest trudne i dla wózków mało dostępne, dlatego musieliśmy liczyć na nasze nogi oraz Donka siły. Jest bardzo stromo i po paru godzinach siedzenia na plaży, ledwo dowleklismy się na górę. Warto zaopatrzyć się też w jedzenie, bo bary są dwa, na conajmniej kilkadziesiąt osób.
Dominik zasmakował w morskiej wodzie, potem poprawił jeszcze frytkami i lodem:)
Gorąco polecam to miejsce, w pobliżu znajduje się hotel (opcja dla bogaczy:P), bądź pole namiotowe, kempingowe.
Next trip, Kornwalia- ponownie. Już za dwa i pół tygodnia, życzcie nam powodzenia żeby było ladnie...













































środa, 5 sierpnia 2015

Angielska patologia- zderzenie pierwsze!

Jestem W Uk ponad trzy lata a taka sytuacja wydarzyła mi sie po raz pierwszy. Wyobraźcie sobie, że idziecie z dzieckiem i teściową na pobliski plac zabaw. Do parku, do którego chodzicie od ponad roku. Wiecie, że w pobliżu parku znajduje się dużo mieszkań socjalnych, zamieszkałych przez patologie ale pomimo to idziecie, czujecie się bezpieczni. To w końcu wasz park, wasz rejon który odwiedzacie codziennie. Co by wam sie tam mogło stać? Na placu zabaw jest zazwyczaj dużo dzieci,a  wam zależy, zeby wasz maluch miał kontakt z ich jak największą liczbą. 
Na miejscu obserwujecie swoją pociechę, patrzycie jak się bawi z innymi dziećmi, jak się dzieli zabawkami, biega i jest szczęśliwe. Nagle zauważacie angielke z trójką dzieci w różnym wieku, wchodzącą na plac. Od początku zachowuje się dziwnie, wygląda na złą i zniecierpliwioną. Wasz maluch zaczyna się bawić z jej synem, biegają, ganiają się, śmieją. Nagle tamten siada na bujanego konia na sprężynie. Zaczyna się huśtać bardzo szybko i intensywnie. Wasze dziecko stoi pół metra dalej i obserwuje go. Śmieje się ale nie może podejsć bo zostałby uderzony. Dwa metry dalej, na ławce siedzi matka tego chłopca. Cały czas rozmawia przez telefon, nie zauważa nic co się dookola niej dzieje. Nie zwraca uwagi na żadne ze swoich dzieci, nawet na to najmniejsze, zaledwie kilku tygodniowe, ktore płacze w wózku.  Ty nie spuszczasz z oka swojego malucha, teściowa również. Nagle odwracasz wzrok na trzy sekundy, patrzysz się na matke i słyszysz płacz. Zauważasz jej syna biegnącego do swojej rodzicielki. Zauważasz też swojego,  który siada obok nich na ławce i próbuje pocieszyć tego który płacze. Teściowa mówi, ze uderzył się w głowę o tego konia. Ty wiesz, że to prawda. Nagle słyszysz głos tej angielki. Krzyczy do Twojego dziecka: Uderzyłeś go? Uderzyłeś go? Widzi, że się z nim nie dogada więc szuka Ciebie, matki winnego. Podchodzisz i chcesz wyjaśnić sytuacje, kulturalnie, tak jak masz w zwyczaju. Ale  w tej sytuacji nie może być kulturalnie, ponieważ podbiega do Ciebie rozjuszony byk, psychopatka, bo na pewno nie matka. Krzyczy do Ciebie, że Twój syn uderzył jej syna, ze to widziała (chociaż patrzyla w telefon w tym czasie)! Wiesz, że to nie prawda, próbujesz zaprzeczac, starasz się opanować sytuacje ale nagle tamta Cię popycha i ściąga kurtkę chcąc się bić. Jedyne co w tej sytuacji mozesz zrobić to się wycofać. Wiesz, że jeszcze jedno Twoje słowo, a ona Cię uderzy. Nie zawacha sie, bo to nie są byle jakie groźby. Ona chce Cie zniszczyć, bo Twój syn uderzył jej syna. Co z tego, że tak nie było. Ona jest tego pewna i tylko to się liczy. Nie chce słyszeć zaprzeczeń, oczekuje tylko Twojej skruchy i wypiepszania. Wyzywa Cie od szmat, od suk, wyzywa twoje dziecko, rzuca się do teściowej. Ledwie udaje Ci się załagodzić sytuacje i wydukac ok, sorry już ide. Nie możesz jej uderzyć, nawet nie wolno Ci próbować bo wtedy ona będzie górą kiedy policja przyjedzie. Telepiesz się z nerwów, odchodzisz, chcesz tylko tego ale ona znów Cię dopada. Zostawia Swoje dzieci i Cię dogania. Krzyczy że chce przeprosin, że chce zadośćuczynienia. Oczekuje od Ciebie żebyś skarciła swoje dziecko, pomimo braku winy! W końcu po wielu krzykach i okrutnych słowach odchodzi.
Myślisz, że masz spokój? Nie, to siedzi w Tobie jak zadra, siedzi jak szpila w sercu i daje do myślenia. Jak tak można? Jak można być takim zwierzeciem, taką hańbą, a nie rodzicem i przykladem. Jak można w biały dzień, w otoczeniu innych ludzi, napadać na niewinne osoby. Po raz pierwszy od czterech lat miałam do czynienia z taką agresją ale ta sytuacja była znacznie gorsza, niż wszystko co mnie spotkało do tej pory. Nie znalam jej, nie wiedziałam do czego jest zdolna, nie moglam zadzwonić na policje bo nie miałam za bardzo do tego podstaw, nie mogłam się bronić bo najważniejsze było bezpieczeństwo mojego niewinnego dziecka, nie mogłam zrobić nic.
 Usłyszałam, ze mam się więcej na tym placu nie pokazywać, że to jej rejon ale jak moglabym to zrobić? Chować się przez następny rok? Nie znam tej kobiety, nigdy jej nie widziałam  w naszym parku. Wiem tylko tyle, ze trzy razy w tygodniu mijam ulice pełną ćpunów , osób bezdomnych i oni mają sto razy wiecej kultury niż ta na pozór normalna matka z trójką dzieci.  Wiem też, że na każdym kroku trzeba uważać, bo nawet jak czegoś nie zrobić, możesz trafić na kogoś takiego jak ja wczoraj. Nie zyczę tego nikomu i coraz bardziej nienawidzę tego Kraju. Życzcie mi powodzenia, bo nie zamierzam siedzieć z Donkiem w domu...

niedziela, 2 sierpnia 2015

Dzieci bez opieki

Sytuacja z przed kilku dni. Wybrałyśmy się z mamą i Donkiem do pobliskiego parku na spacer. Park jest  olbrzymi, z mnóstwem  alejek, jeziorem, rzeką, brodzikiem dla dzieci, dużym basenem dla małych dzieciecych kajaków, skate parkiem, terenami zielonymi, ogromnym placem zabaw i wiele innych. Na placu zabaw, jedna z nas (ja) biegała za D., druga pilnowała wózka. Ze wszystkich atrakcji, mlody wybrał sobie oczywiście najbardziej oblegany  duży statek piracki z licznymi ściankami wspinaczkowymi, zjeżdżalniami, zakamarkami oraz bez możliwości  widzenia szkraba, ze strony rodzica. Musialam za nim wchodzić wszędzie, kiedy zjeżdżał, biec szybko na dół, przepychać się miedzy dużą ilości dzieci, znaleźć go i dalej pilnowac. W ciągu 5-ciu minut, straciłam go z oczu dwa razy, za kazdym razem na jakieś 30-40 sekund. W tym czasie, mógł odbiec gdzieś indziej, jakieś dziecko mogło go potrącić i mógl by spaść z tego statku, poniewaz był on tak skostruowany, ze mial dużo niebezpiecznych przerw między sciankami. generalnie mogło zdażyć się wszystko, a dzieci było tak dużo, że prawie nie możliwością było go odszukać. Kiedy udało mi się go zaciągnąć na małą przekąskę, mama powiedziała, że widzi błąkające się i płaczące dziecko, które ewidentnie się zgubiło. Chłopczyk około 3,5 roku ze smokiem w buzi, usiadł na przeciwko nas na słupku i płakał. Plac pełen dzieci i dorosłych, nikt nie zareagował. kazdy był zbyt zajęty swoimi sprawami, albo nie chciał tego widzieć. Kilka dni wcześniej przeczytałam artykuł o dziewczynce która przeszła 3 km. plażą placząć i nikt nie chciał jej pomóc. Pomyslałam, że pomimo bariery językowej, nie będę tą obojętną. Zareagowałam, wzięłam to ufne, zasmarkane stworzenie za rękę i zaczęłam z nim chodzić po placu, szukając jego mamy. Na szczęście podszedł do nas starszy chlopiec i metodą prostych pytań udało mi się zdobyć od niego informacje, gdzie znajduje się szanowna mamuśka. Pisząc to czuje, złość i rozżalenie, ponieważ kiedy ona mnie dostrzegła, idącą z jej płaczącym dzieckiem, nawet nie bardzo chciało jej się podniesć. 150kg plus rozwalone na trawie i miejące w czterech literach swoje dziecko. Maluch podbiegl do niej, przytulił się, a ona nawet nie bardzo go pocieszyła. Do mnie nie odezwala się ani słowem kiedy powiedziałam że jej dziecko płakało i jej szukało. Tylko jej kolezanka się usmiechnęła. Szkoda mi tego malucha, bo wiem, że nie ma lekko w życiu. Conajmnije połowa angielskich matek, które widuje na placach zabaw, jest mocno otyła. Polowa z tej połowy, jest chorobliwie otyła, ledwie mogą doczłapac na plac zabaw, nie mają już siły na zabawe z dzieckiem. Tutejsze dzieci, są jak małe małpki w dżungli, każde nie ufne, walczą o swoje, a sprawnością znacznie przeganiają polskie dzieci. Widok: rodzic pilnujący dziecka powyżej 1,5 roku (a nawet mniejsze), to rzadkość. Większość angielskich rodziców, w pewnym momencie puszcza swoje dzieci ( których często jest 2+) samopas, a to czy przezyją bez uszczerbku na zdrowiu, jest już kwestią przypadku i dużego szczęścia. Ja  jestem jakimś dziwakiem, kiedy chodze za Dominikiem, pilnuje go, czy krzyczę, kiedy biegnie prosto pod huśtawkę, bądź rozpędzony rower.  Pomimo tego, że jestem już przyzwyczajona do widoku dzieci bez opieki, ten płaczący maluch wzruszył mnie. Chociaż nie jestem jego mamą, od razu w głowie mi przeleciało tysiac obrazów, co mogłoby się z nim stac, gdyby tej mamy nie znalazł. Mamy która była od niego zaledwie 10 m. dalej ale nie pilnowała go i ufała mu, jak rozsądnemu nastolatkowi. Postem tym, chcialam wam po krótce przedstawić, róznice w wychowywaniu dzieci przez polaków i anglików. Oczywiście, są wyjątki, nie chce tutaj nikogo obrażać.  Chcialam też was prosić o to, zebyście nie byli obojętni na krzywde dzieci, oraz w zależności od sytuacji, na reakcje.




wtorek, 26 maja 2015

Matlock- Lovers Walks oraz Chatsworth- garden

Długi weekend, dwa piękne, choć chłodne dni, dwie wspaniałe wycieczki. Dzisiaj chciałam wam przedstawić kolejne miejsca do których warto zajrzeć. W sobotę odwiedziliśmy Matlock Bath, w którym kiedyś już bawiliśmy się w Królestwie Gulivera.  Tym razem postanowiliśmy się przejść "Lovers walks". Rzeka, fontanny, małe ale urocze ogrody, możliwy wynajem łódki, wodospady, a dla dzieci oczywiście świetne place zabaw i liczne budki z lodami.  Tak na prawde nie mieliśmy pojęcia jak ta wyprawa będzie wyglądała. Myślałam, że ścieżka prowadzi cały czas przy rzece, a dopiero jak zagłębiliśmy się w las i zaczeliśmy wspinać się na stromą górę, zrozumiałam że głównym punktem jest właśnie ta wspinaczka.  Największym zaskoczeniem dla nas było zachowanie Donka, całą drogę szedł sam, trzymajac się tylko ręki taty, ponieważ ścieżka była wąska, a poza scieżką, przepaść i to z czasem, coraz wyższa. Na górze cudowne widoki na łąki, pola, góry i całe Matlock, w całym lesie dziesiątki tysiecy kwiatów niedźwiedziego czosnku, możecie sobie tylko wyobrazić zapach który nas otaczał.  Potem znacznie łagodniejsze zejście i uśmiechy na zmęczonych buziach. Jak macie do Matlock w miarę blisko, polecam goraco odwiedzić wam to urocze miejsce. Całe miasteczko jest piękne i zawiera jeszcze wiele innych atrakcji zarówno dla tych starszych, jak i młodszych.
P.S Cała wycieczka kosztowała nas tyle co za benzyne na 40 kilometrów w jedną stronę, oraz 2f za 2 godziny parkingu, tak więc kolejny plus.























































 A teraz druga część fotorelacji, moja pierwsza wyprawa do Chatsworth (TU OPIS). Spontaniczna decyzja, spowodowana późną pobudką Donka i pomimo mocnego chłodu, wyruszyliśmy  do wyżej wymienionego palacu, a konkretnie do przylegających do niego ogrodów. Gdybyście chcieli sie tam wybrać, spróbujcie w cieplejszy dzień i najlepiej zabierzcie ze sobą dużo jedzenia oraz koc piknikowy, ponieważ w samych ogrodach można spędzić kilka godzin, a i tak nadal będziecie czuć niedosyt. Informacje dotyczące cen TU.  Zdjęć nie mam za wiele ponieważ musialam zabrać nienaladowany aparat (oczywiste).  Co do samej atrakcji, jak macie więcej pieniędzy, polecam wam zwiedzić również  palac, który jest ponoć olsniewajacy. Jeżeli zaś, tak jak my kupicie bilet tylko do ogrodów, też będziecie zachwyceni różnorodnością barw, dodatkowymi aktrakcjami, pomimo licznych turystów ciszą oraz spokojem. Przepięknymi kompozycjami oraz architekturą krajobrazu, wielkością posiadłości oraz labiryntem:). Błądzilismy w nim około 20-stu minut ale udało nam się znaleźć środek, co za radosć!!!  Dodam tylko, że posiadłość znajduje sie w Parku Narodowym
Peak District, tak więc w drodze do celu, wspaniałe widoki gwarantowane.
za nami labirynt:)




ja chcę do wody!!!