sobota, 12 października 2013

Zaklęta w czasie






Minuty, godziny, dni, miesiące... Kiedy zapadłam w ten wieczny sen?
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu.  Jak co rano, wyjrzalam przez okno i od razu popadlam w nostalgię. Jak ma mi się chcieć wstawać z tego cholernego łóżka, kiedy na dworze jest tak paskudnie? Spytałam sama siebie.
Potem było tylko gorzej. Od rana słuchanie wrzasków wiecznie skłóconych rodziców, wpieprzanie się we wszystko mojego chłopaka. Kto by wytrzymał takie wariatkowo, bez zapodania sobie czegoś uspokajającego?
Ja też w koncu się poddałam. 
-Tylko ten jeden raz- mówiłam sobie. Tylko spróbuję, wyluzuje się, a  potem zapomnę. Przecież nic takiego się nie stanie.
Okazja była zawsze, ale do tego dnia powstrzymywała mnie bariera, szlaban z napisem STOP! Dzisiaj  pękł. 
Piękny szlak białego szaleństwa, rulonik ze stówki- zeby było bardziej z klasą. Jedno pociągnięcie, drugie, Gorzki smak wytchnienia, płynący po gardle. Potem było już tylko kolorowo. Nareszcie spokój, chwila ciszy, chill out.
W myślach popłynęła muzyka,  przed oczami zobaczyłam, jak wygląda szczęście i zapragnełam mieć je na własność.
Nie. Nie skończyło się na tamtym razie. Znalazłam sobie towarzystwo, preferujace taki sposób wyluzowania się. W końcu, w grupie zawsze raźniej. Miejscówka też się fajna trafiła. Stały dostawca i problemy odeszły w nie pamięć.
Nie wiem, kiedy zaczęłam nad tym tracić kontrole. Może wtedy, kiedy zobaczyłam, że wszytskie te rzeczy, które do tej pory wyprowadzały mnie z równowagi, nagle dla mnie nie istnieją? Nie obchodziło mnie, czy rodzice znowu sie drą, czy chłopak znowu wyjeżdża z bezpodstawna awanturą o wyimaginowanego kochanka, czy zdam do następnej klasy, czy moze nie. 
A może wtedy, kiedy jadac autobusem i słuchając muzyki, zobaczyłam jak piękne mogą być szare kamienice, odpadajacy tynk i śpiący, zaszczani menele. Kiedy patrzy się na świat trzeźwym okiem, wszystko jest brzydkie, nijakie, bezsensowne. Tak łatwo zmienić patrzenie. Wystarczą dwie cienkie kreseczki, a dusza opuszcza ciało i pokazuje świat z perspektywy innej czasoprzestrzeni.

Zrozumiałam, ze mam problem, kiedy zaczęłam wstawać o świcie i myśleć tylko o tym, zeby schować się w kiblu i delikatnie zapodać sobie jakąś strzałę. Tak tylko troszeczke, zeby zaszumiało i, żeby nie czuć tego odrętwienia spowodowanego codziennym braniem. Na początku, pobudki były koszmarem, bo zjazd był niemiłosiernie męczący. Każda kość mojego ciała bolała, jakby przejechana traktorem. Do tego opuchnięta szczęka, od ciągłego zaciskania zębów. Suchość w gardle, zawroty głowy, napięte całe ciało.Czułam się jakbym miała zaraz umrzeć, a wystarczyło odrobinę wziąć. Potem nauczyłam się tak dawkować towar, że nie miałam takich okropnych zjazdów. Jedynie napięcie mięśni zostało.
Po dwóch miesiącach, kiedy zaczęłam brać coraz częsciej, bo małe dawki mi już nie wystarczały, zaczęłam chudnać w oczach. W ciągu dnia, potrafiłam zjeść jeden byle jaki posiłek, a kanapke rzulam nawet godzine. W nocy nie sypiałam, bo energia we mnie tak buzowala, jakbym wypiła 10 kaw. Moim ulubionym zajęciem, stało się siedzenie do 2-3 nad ranem i granie w gry na komputerze. System opanowałam do perfekcji, trzeba było zazyć ostatnią dawkę na 3 godziny przed spaniem, inaczej nie było szans na zaśnięcie.
Bylo coraz gorzej i gorzej. W końcu zaczełam mieć nie kontrolowane tiki, zamglenia oczu, halucynacje, skoki ciśnienia, drgawki i poty nachodziły falami.
W pewnym momencie, potrafiłam pójść, w przerwie między lekcjami do kibla, po to, zeby wciągnać odrobinę i lepiej się poczuć. Mogłam wylizywać folijkę, nie mógł się zmarnować nawet okruszek. Czasem po dwóch dniach, potrafiłam lizać miejsca w których przetrzymywałam towar. 
Czy ktoś się domyślił, że coś ze mną nie tak? NIKT. Bez problemu, oszukiwałam bliskie mi osoby. Potrafiłam chodzić naćpana w szkole i nikt nie widział, że coś ze mną nie tak. Jedynie pociąganie nosem, zaciśnięta szczęka oraz moje nagłe wyciszenie mogło mnie wydać. Ale nie wydało.
Część moich znajomych trafiła na odwyk. Część do psychiatryka. A jeszcze inni siedzą w więzieniu.
 Niektórzy, dalej to robią, nie wielu  wybudziło się  z tego pięknego ale tragicznego snu.
Za mało silnej woli, chęci życia i przetrwania. Zbyt dużo problemów z którymi nie potrafimy sobie radzic w normalny sposób. Narkotyki nie są rozwiazaniem. Żaden nałóg nie jest. Pójść na łatwiznę może każdy i dla 70% skończy sie to tragicznie. Mi się udało, zrozumiałam, że to co robię, to najgorsza z możliwych dróg. Nie chciałam oślepnąć i zamienić się w drgającą roślinę, którą się stawałam. Obudziłam się i nie chcę ponownie usnac. Nigdy. Ty też masz wybór i wybierz mądrze.


Na podstawie... powiedzmy, ze doświadczenia zawodowego. Nie zrozumcie mnie źle, przez doświadczenie zawodowe, mam na myśli wielu znajomych uzależnionych, od różnego typu używek. patrzyłam na to, słuchałam opowiadań, przeczytałam wiele książek.  To co opisałam, jest opowieścią niezliczonej liczby osób. Oby ta liczba się nie powiększyła.
P.S. Pierwsze zdjęcie, które nie jest moje. Łamie swoje zasady, nie jest dobrze. W tym miesiącu minęło pół roku odkąd dla was piszę. Powiedzmy, że jest to tekst urodzinowy, mocno refleksyjny i tylko dla was.


3 komentarze:

  1. nie jest dobrze ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego? Jak dogodzić wam moi drodzy czytelnicy, skoro zaden styl się nie podoba...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest właśnie odpowiedni, nie przesycony, w sam raz, akurat. Bo inaczej jak ktos o tym pisze, mowi, nawija nom stop, a inaczej jak przekonasz sie na sobie, lub bliskich osobach. Ale niektorzy dalej tego nie rozumieja i maj ten swoj sen. :)

    OdpowiedzUsuń

Prosze o pozostawienie opinii:)